raptem po dwóch miesiącach przyjemnej pracy, dostaję propozycję ponoć jeszcze bardziej przyjemnej pracy,
godzę się, choć nie wiem czego mogę się spodziewać
jutro pierwszy dzień, kolejne chwile niewiedzy, znaczenia terenu, że to niby moje biurko, moje stanowisko, moje miejsce
kiedyś wykrzyczałam w kosmos życzenie, żeby zaczęło się coś dziać i od tamtej pory nie chce się ten mój świat zatrzymać, z prędkością światła zatacza i kreśli szalone ósemki,
lubię ten mój szalony świat i siebie w nim, tak pięknie zmęczoną, doskonale zorganizowaną, z tym poddenerwowaniem, które utrudnia życie najbliższym a mnie samej daje to, czego mi brakowało przez kilka lat stagnacji
i dodac chciałam, że w tym przyjemnym pędzie nie brakuje mi zatrzymania na chwilę, chwila w zupełności mi wystarczy, przynajmniej w tym momencie...